Mamy po dwadzieścia lat, pewne plany na przyszłość, marzenia do spełnienia. Od czegoś uciekamy, przed czymś się chowamy, boimy się samotności, kredytów, ZUS-u, tego, co się dzieje w polityce. Nie chcemy wyobrażać sobie życia bez osoby, która siedzi obok nas, każdą nową znajomość traktujemy jak tą najważniejszą, każdą imprezę nazywamy epicką, każde kolejne poznane piwo z małego browara najlepszym. Szybko się spalamy na tym przywiązywaniu się do rzeczy, ludzi, sytuacji i miejsc. Tak, jakbyśmy nie potrafili zaznać szczęścia z innymi, w innym miejscu, zajmując się czymś innym niż obecnie.
Panuje takie wielkie przyzwolenie na odczuwanie paraliżującej nas paniki. Ja sama jej doświadczam. Nieustająco. Jeszcze wczoraj rozmazałam rzekomo wodoodporny (i tak wszyscy wiemy, że łzoodporny to ten pożądany) tusz skarżąc się przyjaciółce, że ten świetny facet, którego ostatnio poznałam powiedział, że to nie ma przyszłości. Jeszcze w grudniu umierałam wewnętrznie z obawy przed ewentualną zmianą pracy, otoczenia, ludzi z którymi pracuję. To takie uczucie, które nie pozwala swobodnie oddychać, które zamyka mnie i moje myślenie. Które nie pozwala funkcjonować… Ale przez ile? Przez kilka godzin, dni, tygodni, niech nawet to będzie miesięcy. A potem co? A potem próbuje się dalej.
Można się zamknąć i robić to, co jest dla nas bezpieczne. Trwać w związku, który nas jakoś tam uszczęśliwia. Starać się, podporządkowywać ludziom, którzy wydają nam się nie zastąpieni. Godzić się na porażki, słowa krytyki (często nieuzasadnionej). Można nie wychylać nosa poza swoją strefę bezpieczeństwa. Nie chcieć myśleć o zmianach, płakać po każdej nieudanej randce, trzymać się chłopców, którzy w miarę dobrze nas traktują. Ale można też powiedzieć, że już dosyć.
Że ja nie chcę z tobą być, bo się męczę. Nie podchodzisz do tego związku tak poważnie jak ja, a ja mam już dosyć gierek. Nie chcę tu już pracować, bo czuję, że gdzie indziej mogę więcej i lepiej. Nie chcę się z Tobą spotykać, bo wysysasz ze mnie całą energię. Nie pożyczę ci już pieniędzy, bo nigdy nie oddajesz na czas. Nie, nie pójdę z tobą na spacer, bo czuję, że się przywiążę, a ty nie. Mamy wybór. Jesteśmy w tym wspaniałym wieku, że próbujemy. Możemy się sparzyć, ale możemy też niesamowicie dużo zyskać. Sami sobie dajemy ograniczenia, sami sobie wmawiamy, że na coś nie jesteśmy gotowi (albo na kogoś).
Zmiany są dobre. Zmiany są potrzebne. Od tego mamy życie, żeby sobie je komplikować, a później starać się je wyprostować, najlepiej przy winie z dobrą przyjaciółką.
Kocham, płaczę, mam złamane serce, zakochuję się w każdym, kto poświęci mi odrobinę uwagi, z każdym widzę przyszłość. Każda moja przyjaciółka jest na wagę złota, każde miejsce wydaje mi się być ciekawe, każdą muzykę chcę poznać. Każda impreza jest tą niezapomnianą, każdy drink najsmaczniejszym, każdy słoneczny dzień piękny i każde wakacje wymarzone.
Chcę najlepiej, najpiękniej, najmocniej. Za każdą cenę.
16 komentarzy
Czasem się zastanawiam czy siedzisz w mojej głowie 🙂 Twoje słowa jakoś zawsze trafiają w odpowiedni czas
W mojej też! 🙂
🙂 Dziękuję!
“life begins at the end of your comfort zone” :* warto, mimo wszystko.
Warto, warto, ale trochę strach czasami, wiesz, nie? 🙂
P.
Masz rację. ”Zmiany są dobre. Zmiany są potrzebne.” Bo kiedy, jak nie teraz? Co prawda, musimy być zawsze przygotowani na to, że może być coś nie tak, ale dopóki nie zniechęca nas to do próbowania dalej, to znaczy, że jest okej 😉
Karina,
nie można przyjmować życia/związku/faceta za pewnik. Zmieniamy się, życie się nam zmienia, nawet jak to się kręci w złym kierunku, to zawsze po coś.
P.
Paraliżujący strach, dokładnie jestem w takiej sytuacji…
Idealnie pasuję do Twoich słów 🙂
Pozdrawiam i zawsze czekam z utęsknieniem na Twoje kolejne teksty 🙂
Martyna,
miło mi ogromnie.
Ja jestem ciągle pod wpływem takiej paniki, ogarnia mnie to co jakiś czas i nie pozwala normalnie funkcjonować. Przerażająca myśl.
P.
napisałam kiedyś coś bardzo zbliżonego:
“I tak gdzieś w międzyczasie stwierdzam, że w życiu to chyba chodzi o to, że trzeba spróbować wielu rzeczy: pracy od 8 do 16, pracy na zmywaku, pracy na zlecenie, pracy za darmo, spakowania się pewnego dnia i wyjechania do innego miasta, spóźnienia się na pociąg, zgubienia na lotnisku, spania na dworcu, trafienia na złego chłopaka, zabawy do rana, rozpamiętywania i zapominania, leżenia miesiącami bez sił, by się podnieść, a ostatecznie uczucia, że życie w końcu płynie ci w żyłach.”
nie wiem, dlaczego ludzie w wieku dwudziestu paru lat nie chcą próbować różnych rzeczy, tylko tkwić do końca życia w jednym.
co więcej, masa ludzi w wieku dwudziestu paru lat zachowuje się jakby co najmniej mieli na głowie hipotekę i dwójkę dzieci, co ich (niby! zawsze niby!) blokuje przed jakimikolwiek, nawet najmniejszymi zmianami. boją się ruszyć, co by niczego nie zbić, nie rozwalić, żeby to nadal jakoś działało. słowo klucz – jakoś. DWUDZIESTOLATKOWIE. jedna z rzeczy, których nie zrozumiem i szczerze współczuje, że ich spontan, odwaga i brawura zamiast się dopiero zacząć, już dawno minęła.
No i właśnie – świat jest na tyle przerażającym miejscem, że musimy go “urobić” pod siebie. Musimy tak zmieniać, przekształcać, kombinować, żeby to nam było najwygodniej w nim. Strach, obawy, nieprzespane noce tylko osłabiają nas w danym momencie i czasami mamy poczucie zatracenia siebie i szans, a mamy po dwadzieścia kilka lat… Kiedy żyć, jak nie teraz? 🙂
P.
ja tam uważam, że nie ma złego wieku na zmiany i najlepiej to nigdy nie dopuścić do tego, by marazm i strach sprawiały, że życie zaczyna uciekać przez palce.
Dokładnie o to chodzi – jeszcze wiesz co, można tkwić w jednym, ale pod warunkiem, że to daje szczęście. Że nie tęsknimy do kogoś, czegoś innego. Że jesteśmy pewni wyboru i trzymamy się takiej opcji do końca.
P.
Czytając Twoje wpisy już sama nie wiem – pragniesz związku, czy w końcu wolisz się wyszaleć w samotności? Mam wrażenie, że sama tego nie wiesz.
Aniu, ja wiem, że czytając moje teksty ma się wrażenie, że wszystkie są o mnie, ale tak nie jest. Inspirację do tekstów czerpię także z opowieści znajomych czy przyjaciółek 🙂 Pozdrawiam